Pamiętacie post o babcinym winie z ryżu i rodzynek? Co prawda, przez moje zapominalstwo minęło więcej niż 6 tygodni (dokładnie 13), a woda z rurki fermentacyjnej znacznie odparowała, ale Babcia Adela pocieszyła mnie, że to nic - więc zaczęłam procedurę odlewania. Najbardziej oczywistym miejscem operacji wydała mi się wanna. Babcia twierdzi, że wcale nie trzeba odsiorbywać wina przez rurkę - można przelać przez sitko! Musi mieć małe dziurki, a najlepiej położyć na min złożoną gazę (którą niestety nie dysponowałam). Dziadek tak robił i było dobrze, więc i ja tak zrobiłam z nadzieją na ten sam efekt. |
Pierwsza butelka zapełniła się nieprzezroczystym płynem, natomiast każda następna miała co raz więcej pływających mini fusków. I w tym momencie dopadła mnie ogromna wątpliwość co do powodzenia misji - na szczęście Babcia Adela rozwiała moje obawy, bo fuski są normalne przy tak niedoskonałym sitku, a później opadną na dno nie przeszkadzając w konsumpcji.
Jednym słowem, przez moje lenistwo i niezorganizowanie gazy, wino jest fusiaste. Trudno.
Werdykt po 3 grupowych degustacjach:
- jest dobre
- jest mocne
- ma dziwny kolor :D
- ciężko jest je porównać do wina "sklepowego"
- po zastosowaniu się do przepisu (z pominięciem czasu fermentacji w bańce - 13 tygodni), wino wyszło wytrawne w smaku
- Po odlaniu wino można pić od razu, ale nie trzeba ;)
- Nie wiem ile ma %. W sieci znalazłam dość złożone procedury na domowe obliczanie mocy trunku (tu).
- Po użyciu drożdży kuchennych nie odnotowaliśmy brzydkiego zapachu (fakt, pachnie i smakuje niezwykle ale nie jestem pewna czy to sprawka tych kuchennych). Jeśli macie wątpliwość, użyjcie drożdży winiarskich - nie mam z nimi doświadczenia więc niewiele mogę poradzić.
PS: Nie jestem specem od wina, tylko eksperymentuję. Przyjmę uwagi wszelkie.